Wiele, wiele lat temu, gdy jeszcze uliczne „korki” nie zapychały Poznania, gniazdowaliśmy na Cytadeli u rodziców Tomka, otoczeni spokojem i zielenią.
A kiedy szum samochodów i smród ich spalin wspięły się na parkowe wzgórze, uwiliśmy nowe gniazdko na obrzeżach aglomeracji. Dla siebie i dla dzieci. I znowu przez kilka lat było spokojnie, zielono, bezpiecznie... Aż do czasu, gdy rosnące kolejki aut na drogach do pracy i z pracy zatruły tę sielankę. Sąsiad zza płotu też „nie umilał” życia.
Wtedy narodziło się marzenie o domu z rozległą panoramą, o ogrodzie barw i zapachów, o koronach drzew rozśpiewanych ptakami… Koniecznie nad płynącą wodą!
Tak naprawdę było to marzenie Tomka. Przekonywał: „Już się tutaj duszę!” Odwlekałam: „Za wcześnie. Może kiedyś…” Ale Tomek powolutku mnie z marzeniem oswoił i zaczęliśmy wspólnie szukać miejsca pod dom nad rzeką.
Za każdym razem, gdy już się wydawało, że chwytamy Pana Boga za pięty, to… zawsze coś było nie tak: nawet wysoka skarpa nad wodą okazała się zagrożona powodzią; tę z cudownym widokiem oferował podejrzany sprzedawca; a ta z kawałkiem lasu leżała zbyt daleko od rzeki. Agencja po agencji, działka po działce… Ja już chciałam się poddać, a Tomek wciąż marzył i szukał, bo wierzył, że miejsce dla nas gdzieś tam już na nas czeka.
Pewnego dnia ktoś zapytał, czy znamy Ląd. „Nie…, ale skoro nad Wartą, zobaczmy.”
Zrobiliśmy rekonesans. Właściciel gruntu chorował, chciał do miasta, bliżej lekarzy. Zgodził się sprzedać ziemię przed operacją biodra. Działka położona była w parku krajobrazowym nad wodą, wśród drzew, które nieco przesłaniały widok, za to okolica jak marzenie! Eksplorując starorzecza, utonęliśmy po uszy miłością od pierwszego wejrzenia. Topiliśmy też w bagnie auto, które życzliwi „Tutejsi” pomogli nam wyciągnąć. Fajnie mieć takich sąsiadów!
Oczyma wyobraźni już lądowaliśmy w Lądzie, już się nie mogliśmy doczekać, jak dzieci.
W dniu podpisania umowy popsuła się drukarka pośrednika. Co robić?! Sprzedający nie widział problemu, by przełożyć transakcję, zapewniał, że on zdania nie zmieni. Gdy wrócił ze szpitala – odmówił sprzedania działki. Serca spalał nam żal, a głowy zamrażała rezygnacja…
Mijały miesiące, lata. Sąsiad zza płotu coraz bardziej nie dawał żyć, więc myśl o wyprowadzce wróciła. Wróciła pamięć o Lądzie: „Czy może ktoś oferuje tam grunt?” Tomek zanurkował w sieci: „Brak wyników. Nie ma działek, lecz może jest jakiś dom?” Był! „Ale… Jak wybudować dom marzeń, skoro już jakiś stoi?" Widzieliśmy go z daleka, gdy jeszcze nie był na sprzedaż, i wtedy nam się nie podobał. Mimo to już następnego dnia umówiliśmy się na oglądanie. Rzeczywiście, bryła domu była jakaś dziwna, za to w środku okazał się wygodny i funkcjonalny! A z jego okien i z działki położonej tak wysoko, że największa powódź jej nie zagrozi, rozciągał się cudny widok na rozległą pradolinę. Miłość od pierwszego wejrzenia odżyła z całą mocą. Serce krzyczało: „Kocham to miejsce! Chcę tutaj!” Rozum studził emocje: „Trzeba będzie wziąć kredyt.” Serce: „Ląd był nam przeznaczony. Czuję dobrą energię!” Rozum: „Czeka nas sporo ciężkiej pracy przy urządzaniu działki.” Serce nie ustępowało: „Jeżeli się nie odważymy, doceni ją ktoś inny i będziemy żałować.” Rozum posłuchał serca. I mamy swoją perłę.
Miejsce jest tak urocze, że ostatnio nam coraz trudniej wyjeżdżać stąd na wakacje. A chce być jeszcze piękniejsze.
Wymaga od nas wiele, wiele fizycznej pracy, a jednocześnie sprawia, że tę pracę lubimy – nawet ja, która dawniej unikałam ogródka. Czasami nam podpowiada, co powinniśmy posadzić, dlatego teraz nasz Ląd staje się Lawendowy. Nabierają kształtu, woni i barwy różne nasze marzenia: gdy sadzimy kolejne rzędy pachnącej fioletem plantacji i gdy tworzymy miejsce relaksu dla podobnych sobie miłośników nadwarciańskiego pejzażu. To z nimi - z naszymi Gośćmi - już wkrótce będziemy się dzielić lawendowym klimatem.
Comments