top of page

Narodziny pasji

Zaktualizowano: 27 cze 2019



Kocham szczęśliwe zbiegi okoliczności!

Dzięki nim właśnie jesteśmy: Lawendowy Ląd i nowa ja.


Rodziny Tomka i moja pochodzą ze wsi, ale szczęścia szukały w miastach. My też po studiach mieszkaliśmy w orbicie aglomeracji, jednak na 20. rocznicę ślubu zafundowaliśmy sobie życie

na wsi. Na hektarach, mimo że nie znosiłam grzebać się w ziemi. Ogród w mieście miał tylko

50 metrów kwadratowych, więc pani chcąca kupić nasz dom martwiła się, że nie ma gdzie posadzić lawendy, którą tak lubi.

Lawenda? Nie miałam wtedy pojęcia, ​jak ta roślina wygląda i dlaczego ktoś musi ją mieć.

Na wieś ściągnął mnie cudny widok, a nie praca na roli. Realizowałam się jako nauczyciel. Od dziecka słyszałam, że moim powołaniem jest uczyć, a los tak wodził mnie za nos, że nawet, gdy już nie chciałam, to trafiałam do kolejnych szkół, gdzie pracowałam z pasją. W ostatniej mocno zapuściłam korzenie, więc ​po przeprowadzce wstawałam przed świtem, by dojeżdżać autem i koleją prawie 80 km do ukochanej szkoły. Tak miało być aż do emerytury.

Ale jest rok 2012. I pole, które trzeba wypieścić, aby wpisało się w ładny krajobraz. Nie mamy na nie pomysłu. Latem w Prowansji zawieram znajomość z lawendą i ta podbija me serce. Rzucają na mnie urok cudne wzgórza i miasteczka z pachnącym rękodziełem. Kolejnej wiosny słyszę audycję o pani Joasi z Lawendowego Pola na Warmii. Opowieść o jej życiu i marzeniach pachnie lawendą nawet przez radio, a fascynacja uprawą zaraża.

Mam pomysł na pole i nazwę dla pomysłu: Lawendowy Ląd! Rozsadza mnie entuzjazm: chcę uprawiać lawendę! Tylko że… nie wiem jak.

Po roku odwiedzam z rodziną Lawendowe Muzeum Żywe pani Joasi, przyglądam się uprawie, poznaję szczegóły, "ucząc się lawendy", a po kolejnym - zakładam własne poletko. Ze 150 sadzonek 1/3 usycha, więc martwię się, że jednak nie mam ręki do roślin. Mimo to wiosną dosadzam 500 i… znów porażka. Umiem za mało! Latem spędzamy z mężem urlop, zwiedzając różne lawendowe plantacje, a tam słucham, patrzę, rozmawiam, znów pilnie się uczę. Tam też zachwycają mnie cudeńka, które ludzie potrafią stworzyć z lawendą w roli głównej. Po cichu sobie marzę, że na emeryturze zajmę się lawendowym rękodziełem, bo kocham takie robótki i chyba nie mam dwóch lewych rąk.

Wiosną znowu dosadzam, a żadna roślinka nie usycha. Mam ich już 1200 do… ręcznego podlewania z konewki, odchwaszczania, cięcia i nawożenia. Moja własna siłownia!

Zarywam kolejne noce, by się przygotować do lekcji lub ocenić sprawdziany. A podczas moich szkolnych wakacji żniwuję. Spocone upałem dni, sierp w opuchniętych dłoniach, ból kręgosłupa – to wszystko, by poczuć radość z suszących się kilkuset bukietów!

W sercu noszę dumę rolnika, a w głowie troskę: co i kiedy zrobię z plonem? Za rok bukietów będzie dużo więcej! Jak pogodzę pochłaniającą mnie pracę w szkole z coraz bardziej wciągającą przy lawendzie? Rzucić etat? Będę tęsknić za szkołą, uczniami… I tak blisko moja wczesna emerytura! Doczekać?

Na szczęście jako pedagog czuję się spełniona, w zawodzie osiągnęłam wszystko, czego chciałam. I marzę, by w życiu spróbować jeszcze czegoś innego. A co, jeśli się nie uda?

Wtedy egzamin ze wsparcia zdaje moja rodzina, która nie boi się zmian i we mnie wierzy. Dzięki temu dwa lata przed emeryturą żegnam szkołę i zakładam firmę. Jedną pasję zastępuję drugą!

Dziś zamiast układać zadania dla uczniów, układam bukiety i tworzę dekoracje. Zapał i wyobraźnię dokarmiłam kursem florystyki. To już za mną. A co przede mną? Coroczne letnie zbiory, jesienna zabawa w ozdoby, zimowy strach przed mrozem i wiosenne budzenie lawendy ze snu!


I po co to wszystko? Dla Ciebie - przez cały rok zachowuję letni zapach z mojej plantacji. Lawendowy. Dasz mu się skusić?
2 komentarze
Lądowanie w Lądzie
bottom of page